Strona Główna » Wywiady z Agnieszką Kosińską » Uczyłam się tego człowieka. Z Agnieszką Kosińską rozmawia Elżbieta Wojnarowska

Uczyłam się tego człowieka. Z Agnieszką Kosińską rozmawia Elżbieta Wojnarowska

Uczyłam się tego człowieka. (Pełna wersja). Z Agnieszką Kosińską, ostatnią sekretarką poety, rozmawia Elżbieta Wojnarowska. Miesięcznik społeczno – kulturalny „Kraków” nr 5 (139) maj 2016.

Pani Agnieszko, leży przede mną Pani książka „Miłosz w Krakowie”. Przeczytałam tę książkę jednym tchem i przyznam, że do tej pory nie mogę się od niej oderwać, często do niej wracam. Jest w tej książce coś autentycznego, coś, co się Pani udało zapisać: atmosferę tego domu, niesłychanie prawdziwą. Ma się wrażenie, że ta książka jest tak hipnotyczna i wciągająca, jak atmosfera tego domu. Pisze Pani: „Siedzę i czytam wczesne tomy wierszy Czesława Miłosza, a także te rzadko czytane jak „Gdzie słońce wschodzi i kędy zapada”, i czuję, że wszystkie zamknięte kiedyś dla mnie sensy, nagle otwierają się. To tylko słowa, ale jednak niosą ze sobą coś nieodwracalnego”. Co z Panią zrobiły, Pani Agnieszko, te słowa ?

Cóż, inaczej jest jak się pisze, a inaczej jak Pani czyta moje słowa [śmiech]. Trochę się teraz wstydzę. No, ale ta książka powstała z przeżycia. I to jest bardzo trudne zadanie. Bo dołącza się do człowieka, do jego myślenia, do jego pracy nad takim właśnie materiałem jakiś nieznośny sentymentalizm, którego trudno się pozbyć, jak żebraka.  Głównie po to potrzebowałam tych wielu lat, ponad dziesięciu, a w niektórych przypadkach piętnastu, i wielu prac wokół Miłosza, żeby pozbyć się tych oczywistych, ale, myślę, niewiele dających czytelnikowi wrażeń, i upewnić się co do tego, co przeżyłam, i co widziałam. „Czy będziesz wiedzieć, co przeżyłeś?ˮ pytała Maria Janion. Tego przeżycia było tak dużo, i tak bardzo w nadmiarze, że miałam z tym kłopot. Bo z jednej strony człowiek rozsądny, lub żeby zachować rozsądek zapisuje dzień bieżący Miłosza. Ale z drugiej strony, trzeba potem popatrzeć na to jak na materiał. Można oczywiście udawać, że człowiek nie wie, jaką to ma wagę, ale ja raczej od razu miałam pewność, że pracuję z Mickiewiczem naszych czasów. Na przykład wszystkie rozmowy, które są w mojej książce i które oczywiście toczyły się naprawdę notowałam na gorąco, czasem przy Miłoszu siedzącym obok i nad czymś myślącym, czasem już w gabinecie jego żony, kiedy pracowałam samodzielnie lub w moim domu zaraz po pracy z Miłoszem. Z czasem nauczyłam się jego sposobu rozmowy, reakcji. A często te obrazy są tak nieznośne, że wcale nie trzeba ich notować, bo …. nie można się ich pozbyć. Poza tym nie chciałam, żeby moja najważniejsza książka o Miłoszu, była taką… nieznośną literaturą. Poświęciłam prawie rok  na to, żeby „literaturęˮ, literackość z niej ściągnąć. Wszystkie zbędne słowa, epitety, wszystkie zdania nadmiernie rozbudowane, którymi przecież nie mówimy i nie myślimy w życiu. Raczej podprowadzić czytelnika, raczej otworzyć horyzont, niż zamykać. No i oczywiście, musiałam przemyśleć wszystko to, co o nobliście już napisano, powiedziano.